Od kiedy pamiętam zawsze, no prawie zawsze był przy mnie pies.
Wychowałam się w mieście , na pierwszy piętrze w poniemieckim bloku, nie wiem więc co to znaczy pies na uwięzi w budzie. Pies to był przyjaciel , a prawie członek rodziny, który mieszkał z nami . Był towarzyszem zabaw dzieci w domu a także na podwórku. Gdy suczka z którą się wychowałam odeszła, bardzo to wszyscy przeżyliśmy . Przez dłuższy okres nie było w moim rodzinnym domu psa.
Pojawił się gdy mieszkałam już poza domem. Był to Bobik, foksterier szorstkowłosy. Typowy pies myśliwski, znalazł się u moich rodziców, ponieważ ktoś go wyrzucił. Był rzeczywiście wielkim psotnikiem, szybki i zwinny. Mimo swojego upartego charakteru szybko się uczył i lubił się bawić z dziećmi.
Gdy moje starsze dzieci miały po 6 i 7 lat przyprowadziły z
podwórka wielorasowca Misia. Wyglądał
jak półtora nieszczęścia. Chudy, brudny. wyliniały
Mówiąc szczerze nie potrafiłam dzieciom odmówić, gdy przez
dwa tygodnie nosiły dla psa obiad, do lecznicy oddalonej o dobre dwa kilometry
. Weterynarz zobowiązał się wyleczyć psa za darmo, ponieważ dzieci przygarnęły
znajdę. W ten sposób Misiek został
członkiem naszej rodziny
Był u nas 17 lat, był bardzo dobrym wiernym psem. Gdy go
przygarnęliśmy miał około dwóch, trzech
lat. Gdy odchodził był staruszkiem,
niedowidział, niedosłyszał, ale do końca trzymał się dzielni.
Po odejściu Miśka powiedziałam sobie –koniec więcej żadnego psa. Zbyt dużo kosztowało nas rozstanie.
Minęło kilka lat , przeszłam na emeryturę. Zamknęłam się w domu nie bardzo sobie radziłam z wolnym czasem i wtedy kupiłam Kaję.
Miała cztery tygodnie, była malutka i wymagała z mojej strony dużo cierpliwości w wychowywaniu i sprawowaniu nad nią opieki.
A do zabawy były wnuki.
Mój najstarszy wnuczek Grzesiu uwielbiał wspólne spacery.